literature

Scarlet Eden : falszywy raj 6

Deviation Actions

kot-k's avatar
By
Published:
463 Views

Literature Text

"Scarlet Eden: Fauszywy Raj" Część 6


Myślałem o tym co tam odkryliśmy, opadając na kierownicę myśląc ze jest już bezpiecznie. Gdy nagle jakiś człowiek zapukał do okna w samochodzie. Serce prawie mi do gardła podeszło jedyna myśl to była by uciekać, uciekać jak najdalej. Jednak jak to możliwe że nas tu znaleźli. Nie to nie możliwe! O nie! Czy to realne że zostawiłem tam odciski butów? O nie o nie tylko nie to! Myślałem zastanawiając się co robić. Po chwili jednak otworzyłem okno już gotowy by odpalić samochód i nie patrząc na nic jechać przed siebie. Postawny mężczyzna nachylił się i powiedział.
-Przepraszam bardzo ale tu nie wolno parkować.
Wtedy odetchnąłem z ulgą.
-A tak przepraszam, już odjeżdżam. Odpowiedziałem grzecznie odjeżdżając. Sam nie wiem jak udało mi się dotrzeć pod dom Leonarda. Zatrzymałem się na parkingu i zacisnąłem ręce mocniej na kierownicy. Siedziałem tam tak długo że straciłem rachubę czasu. Dlaczego oni to robili? Czym zawinili ci ludzie? O co tu chodzi? Czy Marceli zostając w Scarlet Eden też by tak skończył? Jak można dopuścić się takiego okrucieństwa. Ten bezduszny człowiek jest zdolny do wszystkiego. Jak dobrze że Marceli nie jest już jednym z nich. Nie oddam go im nigdy. Jak można być tak nieludzkim? Nie czułem się zbyt dobrze, wciąż widziałem te obrazy przed oczyma jak bym wciąż tam był. Dziękowałem tylko Bogu że wciąż żyjemy.

„Kto raz spojrzy w mrok,  zawsze będzie miał go w sercu”
Po godzinie obudził się Marceli.
-Bryk?
Obróciłem się do niego, leżał tak jak go wtedy położyłem. Jego długie brązowe włosy rozpościerały się na całym siedzeniu, a bursztynowe oczy wpatrzone we mnie z tym wyrazem niemal pytającym „dlaczego?” .
-Jak się czujesz? Zaraz zabiorę cię do góry do Leonarda on na pewno ci jakoś pomoże. Nie martw się.
-Bryk… dlaczego? Dlaczego oni to robią?
-Nie rozmawiajmy teraz o tym, chodź na górę położysz się.
-Nie!!! Ja musze znać odpowiedź! Wiem że ty już wiesz. Powiedz mi, chce to usłyszeć.
Powiedział chłopak będąc już prawie na skraju rozpaczy może nawet szaleństwa. Wiedziałem że jeśli mu teraz nie odpowiem on nie przestanie pytać. Chociaż jeśli dam mu odpowiedzi których i tak wiem ze nie chce usłyszeć, czy będzie potrafił z tym żyć?
-Naprawdę chcesz wiedzieć?
-Ja nie chcę Bryk. Ja muszę! Odpowiedział łamiącym się głosem jednak pełnym przekonania.
-Wiesz, dziwiło mnie jak człowiek utrzymujący się ponoć tylko z datków może być aż tak bogaty. Teraz już wiem. Wszystko stało się jasne. Wszystko po za tym jak ziemia mogła zrodzić takich psychopatów jak Aznar.
Milczałem przez chwilę czując na sobie wyczekujący wzrok Marcelego.
-Handel organami… Wydusiłem wreszcie z siebie. –Rytuał „przejścia” to tylko przykrywka by zabierać z ośrodka nie chcianych ludzi i zarabiać na ich organach mnóstwo pieniędzy. Sprzedają je na czarno, gdy mają zlecenie jedna lub więcej osób trafia na stół. Ci ludzie nie są świadomi tego co tam tak naprawdę się dzieje. Gdybyś tam został pewnie skończył byś tak samo. Żaden z tych ludzi nie odszedł gdzieś w świat tak jak wam powiedziano. Oni wszyscy nie żyją.
Mówiłem to z ciężkim sercem przerywając co chwile na zaczerpnięcie głębszego oddechu.  Marceli słuchał jak zahipnotyzowany, patrząc na mnie ślepym wzrokiem który po chwile się zaszklił. Oddychał znacznie szybciej gdy nagle jak by w popłochu zrywał się do biegu. Otworzył drzwi i nim zdążyłem się zorientować co się dzieje biegł jak oszalały gdzieś przed siebie nie patrząc nawet dokąd. Wyskoczyłem z samochodu i biegłem za nim wołając go, jednak on nie chciał już słuchać. Widać to było dla niego zbyt wiele, a ja nie mogłem mu już w żaden sposób pomóc. Wróciłem do domu Leonarda , szczęśliwego bo nieświadomego. Marceli biegł tak długo, bez przerwy czy odpoczynku kilka godzin nie patrząc pod nogi w tym szaleństwie dotarł pod sam Scarlet Eden. Przystanął łapiąc oddech i zbierając w sobie na tyle odwagi by tam wejść. Ale po co? Czemu chciał tam wrócić. Po tym wszystkim co się stało. Już całkiem oszalał? A może dokładnie wiedział co robi? Pewnie nigdy nie będę znał odpowiedzi na to pytanie. Marceli zbliżał się coraz bardziej do murów ośrodka, ostrożnie i bezszelestnie. Wcisnął się przez małe piwniczne okienko trafiając do ciemnego i do cna przesiąkniętego odorem pleśni, łez, krwi i wilgoci małego ciasnego pomieszczenia. Było całkowicie puste, z przytłaczająca atmosfera cierpienia i samotności. Chłopak przystanął na chwilę na środku z jakimś dziwnym bólem w sercu gdy w rogu spostrzegł nieco zniszczonego już i brudnego misia. Chicał podnieść zabawkę jednak jego dłoń zatrzymała się tuż przed nią. Wyprostował się zacisnął pięści i wyszedł zamykając za sobą stare drewniane drzwi na których widniały ślady jak by wydrapane przez coś lub przez kogoś z paroma plamami krwi. Marceli gdy tylko opuścił podziemia w których po za piwnicami znajdowało się przejście do starych katakumb bo w końcu był to bardzo stary budynek przypominający wręcz jakiś pałac czy tez zamek obronny. Przedzierał się przez puste korytarze ośrodka gdy wreszcie wszedł do jednego z pokoi pod numerem 36. Gdy znalazł się w środku oparł się o drzwi i osunął na ziemię ku zaskoczeniu właścicielki pomieszczenia.
-Marceli!!! Boże jedyny! Co ty tu robisz? Krzyknęła zaskoczona dziewczyna.
-Musiałem tu przyjść, musiałem się z tobą zobaczyć. Jesteś w poważnym niebezpieczeństwie Clarice.
-Ja w niebezpieczeństwie? Wolę nawet nie myśleć co ci mogą zrobić jak cię tu złapią. Dziewczyna najwyraźniej martwiła się że z jej winy mogło by mu się coś stać.
-Ale ty nic nie rozumiesz, widziałem co stało się z ludźmi którzy przeszli rytuał Przejścia. Oni nie żyją, Aznar zajmuje się handlem organami.
-Co? Nie to nie może być prawda… ale przecież mój brat… i wszyscy moi bliscy… nie to nie możliwe… Aznar by tego nie zrobił. Słychać było coraz bardziej łamiący się głos dziewczyny.
-Ale jednak to prawda. Clarice jeszcze nie jest za późno ucieknij ze mną. Jeszcze jakoś ułożysz sobie Zycie. Zaproponował jej brązowooki.
-Nie Marceli nawet nie wiesz jak bardzo już jest „za późno” sekta odebrała mi wszystko. Po za nią nie posiadam już nic, nawet moje życie należy do ojca Aznara. Nigdy nie znałam innego i nie potrafiła bym się odnaleźć po za murami tego miejsca. Przykro mi, jednak wolę zginąć za to w co wierzę nawet jeśli to tylko piękne kłamstwa niż żyć całkiem sama bez nikogo i niczego. Wybacz mi Marceli…
Chłopak po części dobrze ją rozumiał jednak z drugiej strony miał do niej wciąż narastający żal.
-Nie mogę ci na to pozwolić… Wyszeptał zaciskając zęby. Za wszelka cenę chciał ja jednak przekonać, może nawet zabrać w brew jej woli, gdy ktoś zapukał do pokoju.
-Szybko! Musisz uciekać jeśli cię znajdą to zabiją. Powiedziała przestraszona Clarice.
Po chwili do pokoju wszedł jeden z opiekunów ojciec Bernardo, jednak nie zastał tam nikogo po za dziewczyną.
-Czemuż jeszcze nie śpisz drogie dziecko? Jutro twój wielki dzień.
-Wybacz mi ojcze jednak jestem tak tym podekscytowana że nie mogłam zasnąć.
-Wydawało mi się że słyszałem jakieś głosy. Stwierdził rozglądając się po pokoju mężczyzna będąc prawie pewnym że ktoś tu musi być.
-To tylko ja się modliłam do Boga by dał mi siłę i wskazał drogę jutro. Wytłumaczyła z niewinnym acz zwodniczym uśmiechem.
Tym czasem Marceli jak za dawnych czasów przeszedł po gzymsie do pokoju obok którym był coś w rodzaju składziku, następnie korytarzami do piwnicy przez katakumby by znaleźć się powrotem w lesie. Clarice stała jeszcze dłuższy czas w oknie jak gdyby wypatrując czy dotarł bezpiecznie, powtarzając na pożegnanie.
-Wybacz mój przyjacielu… wybacz mi…

Ciąg dalszy nastąpi
A oto i kolejna część Scarlet eden i nowa okładeczka ^^ lubię je robić


[link] Marceli ^^ moje koffanie
[link] Marceli i Bryk
[link] Leonard
[link] Wulfram
[link] komiksy o nich świetne polecam
© 2009 - 2024 kot-k
Comments150
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Ranshou's avatar
ty wiesz ,że ja zniecierpliwością czekam na więcej :D